Polskie Porozumienie Kynologiczne rośnie w siłę i zwiastuje zmiany. „Mówienie jednym głosem daje nam przewagę”
Przestarzałe struktury, słaba komunikacja i brak centralnej bazy hodowców – to tylko niektóre punkty zapalne, które 13 lat temu wywołały bunt u Piotra Kłosińskiego, wówczas członka Związku Kynologicznego w Polsce. To właśnie ten bunt stworzył podwaliny dla Polskiego Porozumienia Kynologicznego, które od blisko 10 lat rośnie w siłę. W rozmowie z nami prezes Porozumienia opowiedział o jasnych i ciemnych stronach hodowli i hodowców zwierząt rasowych, związków oraz stowarzyszeń, a także o projekcie mającym na celu zrewolucjonizowane hodowli w Polsce.
Proszę powiedzieć, dlaczego Polskie Porozumienie Kynologiczne powstało? Zrezygnował pan ze Związku Kynologicznego, w którym był pan członkiem. Z jakiego powodu?
PIotr Kłosiński, prezes Polskiego Porozumienia Kynologicznego: Zrezygnowałem już w 2010 roku, także z udziału we wszystkich imprezach Związku Kynologicznego w Polsce. PPK natomiast powstało w 2015 roku, po zawiązaniu się przeróżnych organizacji i federacji. Jest więc dość duża rozbieżność w czasie.
Ale dlaczego? Powodów jest bardzo dużo?
Jednym z głównych był brak możliwości zmian w związku, moim zdaniem oczywiście, bo nie można uogólniać. Przeszkadzały mi przestarzałe struktury, które wręcz uniemożliwiały normalnym hodowcom zdrową rywalizację. Do tego dochodziło faworyzowanie wyróżniających się członków. Pozostałym wręcz przeszkadzano w pracy hodowlanej. Ja to zauważyłem głównie w oddziale warszawskim i legionowskim. I, niestety, patrząc na strukturę, uznałem, że najlepszym rozwiązaniem jest po prostu nowa organizacja, która pokaże zupełnie inną jakość. Nie mówimy tu o jakości pod względem eksterieru zwierząt rasowych, bo nie można związkowi zarzucić złej woli czy hodowania marnych zwierząt. Bardziej chodziło o same struktury i o lepszą jakość nawiązywania normalnej współpracy z hodowcami. Ja sobie nie wyobrażam sytuacji, w której dzwoni hodowca w niedzielę o 20.00 z ważnym pytaniem, a nikt z zarządu nie odbiera telefonu.
Czyli jesteście bardziej proludzcy, tak?
Tak, uważam, że bardziej proludzcy. Związek Kynologiczny, m.in. ze względu na dość długi staż na polskim rynku, w pewnym momencie doszedł do wniosku, że to hodowcy są dla niego, a nie on dla hodowców. A to jest bardzo duży błąd. Moim zdaniem każda z organizacji powinna trochę wychodzić przed szereg. Bo najważniejszym ogniwem jakiejkolwiek organizacji jest pojedynczy człowiek. Jeżeli go nie szanujemy, nie uważamy za ważnego, bo za ważnego uważamy jedynie prezesa albo dyrektora, to te struktury są bardzo słabe i kruche. Dlatego powstał pomysł na stowarzyszenie właścicieli, który na początku nazywał się Związek Właścicieli Kotów i Psów Rasowych. Już w 2011 roku zarzucali nam, że próbujemy się podszywać pod związek biologiczny, więc zmieniliśmy nazwę ze związku na Stowarzyszenie Właścicieli Kotów i Psów Rasowych. I ta nazwa została do dzisiaj. Stowarzyszenie miało inne podejście do wielu kwestii. Ja rozumiem, że regulaminy są bardzo ważną częścią działania. Tylko w tych regulaminach Związku Kynologicznego tak naprawdę jest dość duże podejście osobowe. Jeden zarząd wyrazi zgodę, a drugi zarząd już nie. Moim zdaniem jest to błąd, bo wszystkie zarządy we wszystkich oddziałach i strukturach powinny patrzeć i pod kątem danego hodowcy, i pod kątem organizacji.
Wobec tego PPK ma szansę prześcignąć ilością członków Związek Kynologiczny w Polsce? Jak to wygląda w tej chwili?
Nie tylko ma szansę! Myśmy to postawili sobie za cel już na początku, że do 2030 roku będziemy największą i najbardziej rozpoznawalną organizacją, nawet poza Związkiem Kynologicznym, który jest członkiem w FCI.
I uważam, że o wiele wcześniej nam to się uda. Wystarczy spojrzeć z perspektywy zaangażowania i tworzenia Polskiej Rady Kynologiczno-Felinologicznej, zrobienia wszystkich rzeczy mierzalnych, które zrobiliśmy m.in. po to, żeby ta rozpoznawalność była. Moim zdaniem potrzeba jeszcze około trzech lat. Jednak uważam, że to był bardzo dobry moment na to, żeby Związek wszedł w struktury Rady Kynologiczno-Felinologicznej, nawet nie jako członek, tylko jako swoista wspierająca moc. Jest tam bardzo dużo fajnych ludzi, z którymi da się rozmawiać i którzy rozumieją postęp. Związek bardzo długo go nie rozumiał. W tej chwili nie wiem, czy już im się udało to stworzyć, ale wydaje mi się, że nie, i oni jako najstarszy związek nadal nie mają centralnej bazy hodowców
Biorąc pod uwagę, ile lat istnieją, to mogliby się w końcu zebrać i stworzyć tę bazę?
Tak, już nie powiem, że od 20, ale od 10 lat na pewno ten przepływ informacji mocno kuleje. Widać to choćby na przykładzie mojego reproduktora, który widniał na stronie związku jeszcze 7 lat po moim odejściu.
To dość długi czas prawda?
Tak, u nich to kuleje, a myśmy podeszli do tematu zupełnie inaczej. Postanowiliśmy, że to wszystko musi być przejrzyste, szybkie, z dość dobrą dostępnością do informacji dla hodowców. Związek ma bardzo dużo oddziałów i te oddziały są w dużej mierze autonomiczne. Każdy działa na swoim podwórku i niestety decyzje zarządowe podejmowane są przez wiele miesięcy, nawet zwykłe małe zmiany w regulaminie.
Czyli ma zbyt dużą biurokrację?
Dokładnie tak, a u nas w PPK już od wielu lat działa to zupełnie inaczej. Jeżeli jest ważna sprawa, to robimy zebranie Zarządu nawet w niedzielę o 20.00. Podejmujemy decyzję i temat jest rozwiązany. Tam te struktury działają zupełnie inaczej. Gdy patrzę teraz na to z perspektywy czasu, to uważam, że pojawiliśmy się za późno. To powinno zadziać się jakieś 10 lat wcześniej, jak powstawał PKPR czy inne organizacje alternatywne. Przecież działał już Khron i ZOND. Te organizacje funkcjonowały już na polskim rynku razem ze Związkiem Kynologicznym, tylko ze zbyt małym rozmachem. Może ktoś nie umiał ich poprowadzić, nie wiem, ale mogliśmy pojawić się wtedy. Teraz bylibyśmy już na zupełnie innej pozycji. Bylibyśmy dziś najwięksi i to nie podlega dyskusji. Statystyki związkowe podają przeróżne źródła, ale Związek mówi, że wydają 60 tyś. metryk rocznie, a my 50 tyś. rodowodów rocznie.
No to bardzo ładnie nadrobiliście, biorąc pod uwagę czas istnienia.
Do tego należy wspomnieć o organizacjach z Polskiej Rady Kynologiczno-Felinologicznej, bo my zrzeszyliśmy się z międzynarodowymi organizacjami. To daje nam pewną przewagę. Rozmawiamy na polu międzynarodowym z innymi organizacjami. My jesteśmy członkiem WKU, a z nami jest np. Związek Hodowców Psów Rasowych, który jest członkiem UCI, jest Polska Federacja Kynologiczna, która jest członkiem ACW. My umieliśmy się już dawno dogadać, bo zobaczyliśmy, że tylko mówienie jednym głosem daje nam siłę i przewagę. Nasz głos jest spójny, czyli przede wszystkim idziemy w stronę zdrowia i genetyki. Swojego czasu był taki mecenas Majewski. On był lobbystą Związku Kynologicznego przez bardzo krótki czas, ale mieliśmy okazje rozmawiać wiele razy o różnych aspektach jego pracy. Mówił, że u niego największym problemem jest to, że musi się zebrać 50 osób, by podjąć decyzję. U nas tak nie ma, u nas wystarczą trzy osoby, jeżeli oczywiście nie jest to decyzja statutowa.
Można odnieść wrażenie, że ta długoletność istnienia Związku Kynologicznego to taka trochę tradycja skostnieniałej instytucji.
Nie, może nie, ja nie chciałbym nikogo obrażać, ale mam wrażenie, że oni po prostu przespali okres transformacji, myśląc, że taki stan będzie trwał wiecznie, że nikt ich nie będzie gonił. My mieliśmy pomysł, w którym może bardziej dominowały koty niż psy. Nawet w naszej nazwie pierwsze pojawiają się koty, a jako drugie psy. Dlatego jak spotkaliśmy się w gronie 20-30 osób, żeby rozmawiać o nowych strukturach, to byli tam też hodowcy kotów, nawet z pewną przewagą. Moim zdaniem bardzo ważne jest łączenie w strukturach zwierząt domowych, bo bardzo często hodowcy psów maja też koty hodowlane i odwrotnie. Będąc w jednej organizacji, strukturalnie łatwiej jest robić pewne rzeczy. Nie trzeba ich rozbijać tylko na psy albo tylko na koty. Czas pokazał, że ten nasz pomysł się sprawdza, a czy jest dobry, to okaże się za 20 lat. Oczywiście bywają różne potknięcia. Uczymy się na swoich błędach, nie mieliśmy możliwości uczyć się na Związku, ponieważ Związek nigdy takich struktur nie prowadził. Nie prowadził też rozmów z innymi organizacjami, Zawsze był bardzo hermetyczny. On jest jedynym członkiem FCI i chwali się tym, choć to jest mit. Jest jedynym, ponieważ regulamin federacji przewiduje tylko jedną organizację z danego kraju. Tylko dlatego.
Czyli po prostu nie ma możliwości żeby inne organizacje przystąpiły?
W przypadku większości federacji są takie zapisy i ja to rozumiem. Chodzi o to, żeby chronić informacje, żeby one nie wyciekały. Tak jest na przykład w WKU (World Kennel Union). Tam również jest jeden przedstawiciel z danego kraju. Fizycznie inaczej się nie da. My nie chwalimy się, że jesteśmy jedynym członkiem WKU, tylko tym, że to WKU lata temu wyszło z propozycją: ‘’hodujmy zdrowe psy, wróćmy do tego, co było kiedyś’’, bo populacja naszych zwierząt niestety jest populacją chorą. Doprowadziły do tego wszystkie zmiany eksterierowe, miniaturyzacja, wszystkie rzeczy, które związek tolerował. To było złe dla nich, a nam pokazało kierunek zmian. Nie chciałbym skłamać, ale oni chipują psy obowiązowo dopiero od trzech, może pięciu lat.
Czyli rodzące się psy są tylko tatuowane?
– Tak, ale tatuaż znika po jakimś czasie i nie jest numerem identyfikacyjnym, niepodrabialnym. Baza Safe Animal posługuje się jednak chipami. A Związek bardzo mocno odcinał się od tego. Badania dla psów reproduktorów tez wprowadził chyba dopiero od tego roku.
Jak to rozumieć? Wcześniej psy mogły rozmnażać się ze zwierzętami chorymi, z wadami genetycznymi?
– Nie powiedziałbym, że chorymi, ale niemożliwymi do identyfikacji. I to jest duży problem związku. Badania w ciągu ostatnich kilku lat mocno się poprawiły, dzięki czemu jesteśmy w stanie wiele chorób wyeliminować, oczywiście poza genetyką, która ustala profil genetyczny. Uważam, że za 10 lat wszystkie zwierzęta będą musiały mieć poza profilem badania wskazane w stosunku do rasy, w której są hodowane. Musimy wyeliminować choroby, aby móc na nowo hodować zdrowe i silne osobniki.
Macie konkretny program i chcecie zrewolucjonizować hodowlę zwierząt rasowych w Polsce?
– No tak, mówimy o tym od wielu lat. Obecnie w Ministerstwie Rolnictwa leży projekt dotyczący hodowli kotów i psów rasowych. Co prawda nie wszedł on w tym roku, nie było szans na dopięcie, ale uważam, ze jest to świetny projekt, który przywraca Polskę do XXI wieku. Niestety były głosy ze Związku, które uważały, że takie rzeczy nie są nam potrzebne.
– A co było w tym projekcie?
Przede wszystkim pełna rejestracja hodowców, raportowość do Ministerstwa jeśli chodzi o plany hodowlane, jeśli chodzi o ilość wyhodowanych zwierząt danej populacji, zakaz rozmnażania tej samej rasy w różnych federacjach. Niestety zdarzają się oszuści. Bardzo ważny, a wręcz na miarę światową, jest pomysł sprawdzania hodowcy pod względem stanu wiedzy hodowlanej jeszcze zanim zostanie on zarejestrowany i przedstawi jaką rasę chce hodować. Musi najpierw przejść test z wiedzy o danej rasie i jeżeli organizacja uzna, że jego wiedza jest zbyt mała, to przechodzi kurs. W ogóle w kynologii etap rozmnażania jest etapem przedostatnim wśród tego, co hodowcy robią. Dlaczego przedostatnim? Bo ostatnim jest sprzedaż i kontakt z nowym nabywcą.
Panie Piotrze, jak to więc wygląda w tej chwili? Każdy, kto ma chęć, może zostać hodowcą? Wysyła zgłoszenie i tyle?
Tak, składając deklarację członkowską i wniosek o przydomek, zostaje się hodowcą.
Czyli bez żadnego przygotowania, bez żadnej wiedzy o rasie? Tak na zasadzie dobrej woli?
Tak, oczywiście nie dotyczy to wszystkich, bo jest wielu hodowców w związku, którzy idą taką drogą, że najpierw się uczymy, a potem dochodzimy do rozmnażania. W tym projekcie jest zapis, że wszystkie organizacje muszą spełnić pewne wytyczne, które minister może zweryfikować. Mało tego może ukarać nawet karą do 100 tys. zł organizację, w której znajduje się pseudohodowca. Dlatego na to naciskaliśmy. My robimy takie kontrole od zawsze, niezapowiedziane, również u hodowców. Na początku efekty były różne, ale teraz widać znaczną poprawę. W zeszłym roku odbyło się około 580 kontroli, w wyniku których została usunięta zaledwie jedna osoba. Hodowcy wiedzą, że muszą hodować lepiej, ponieważ my robimy kontrole niezapowiedziane. A jako ciekawostkę powiem, że Związek Kynologiczny musi poinformować hodowcę 30 dni przed planowaną kontrolą.
Czyli hodowca ma miesiąc na to, żeby spokojnie się przygotować?
Dokładnie tak. W tym projekcie narzucenie dużych wymogów hodowlanych na organizację może zadziałać tylko na korzyść, bo organizacje będą musiały same się oczyścić, same muszą znaleźć te osoby, które nie powinny hodować psów i kotów. Źli hodowcy są wszędzie. U nas tez po 2012 r., po nowelizacji ustawy, przyszła dość duża ich fala, odrzut był na poziomie 30 proc. I dodatkowo bardzo ważny aspekt dla nas, kynologów, i ludzi, którzy kochają zwierzęta: to kastracja i sterylizacja zwierząt niehodowlanych.
Chciałam jeszcze zapytać o centralny rejestr zwierząt rasowych, bo z tego, co wiem, jest taki pomysł w projekcie ustawy.
To ma być rejestr powstający w momencie identyfikacji, do którego ministerstwo i specjalna komórka będą miały i wgląd, i wpływ np. w momencie zmiany planów hodowlanych, gdy organizacja uzna, że jakiegoś gatunku jest za dużo lub zbyt mało. W ogóle ten projekt zapewnia przejrzystość oraz transparentność. I to jest super, że ministerstwo w ogóle chciało do tego podejść. Wielka zasługa minister Gembickiej, która zrozumiała problem. Rejestr ministerialny nie dotyczy tylko samych zwierząt, ale też wszystkich innych aspektów działania organizacji. Ustala np. ilość osób niezbędnych do zapewniania pewnych rzeczy w organizacji czy przeprowadzania kontroli. Jeśli okaże się, że któraś organizacja ich nie przeprowadza, to może zostać wykreślona, a jej hodowcy tracą możliwość wprowadzania zwierząt do obrotu. My nie mieliśmy żadnych obaw co do propozycji takich zapisów. Widzimy i rozumiemy problem. Głosowaliśmy jednogłośnie.
Rozmawiała Katarzyna Włodarczyk