Cała prawda o udawanej walce z bezdomnością zwierząt, złotym interesie i o schroniskach-mordowniach! Szczery wywiad z Beatą Krupianik
Obecnie walka z bezdomnością zwierząt w Polsce to patologia. 94 proc. przeznaczanych na zwierzęta środków wydatkują na hycla i schronisko (według NIK) czyli na leczenie objawów, zamiast leczenia przyczyn choroby jaką jest bezdomność. I rośnie nie tylko bezdomność, ale przede wszystkim koszty – mówi Beata Krupianik, prezes Fundacji Karuna – Ludzie dla Zwierząt, twórczyni kompleksowego programu przeciwdziałania bezdomności zwierząt, która przez pięć lat współprowadziła szkolenia z zakresu przeciwdziałania bezdomności zwierząt przy współpracy z Najwyższą Izbą Kontroli.
Na swoim ostatnim nagraniu w Social Media powiedziałaś, że w Senacie podszedł do Ciebie gość, Piotr Kłosiński z PPK i powiedział, że wie jak zlikwidować bezdomność psów w Polsce. Jaki to plan?
Nie do końca tak powiedziałam (śmiech – red.). Dokładnie było tak, że w Senacie po panelu o bezdomności zwierząt, którego byłam jedną z prelegentek, Piotr Kłosiński powiedział, że wie, skąd zdobyć środki na likwidację bezdomności. I dodał, że żadna organizacja nie chce z nim o tym rozmawiać. Realizuję Program Kastrujemy Bezdomność od prawie 9 lat. To kompleksowy, jedyny w Polsce program, który systemowo, na szczeblu samorządowym zlikwidowałby bezdomność zwierząt, a przynajmniej radykalnie zminimalizował. Na tyle radykalnie, że w ciągu kilku lat bezdomność zwierząt byłaby problemem marginalnym i mnóstwo publicznych pieniędzy pozostałoby w gminnych kasach. Nie w kasie hycla czy schroniska. Są jednak dwa problemy. Jeden to wadliwe prawo, drugi pieniądze. Ten pierwszy jest o tyle do pokonania, że samorządy mają ogromne możliwości jeśli chodzi o Program Opieki Nad Zwierzętami i Zapobiegania Bezdomności, a mimo to 94% przeznaczanych na zwierzęta środków wydatkują na hycla i schronisko (według NIK) czyli na leczenie objawów, zamiast leczenia przyczyn choroby jaką jest bezdomność. I rośnie nie tylko bezdomność, ale przede wszystkim koszty. Lek jest tylko jeden i jest to pakiet: kastracja i czipowanie zwierząt posiadających opiekunów. I nie wymyśliłam tego ani ja, ani Piotr Kłosiński. Wiele krajów UE to wdrożyło i nie mają tego problemu co my. A mimo to, że rozwiązanie problemu jest banalnie proste to samorządy robią to co robią. Pan Piotr Kłosiński powiedział w Senacie o tym co jest dla gmin najważniejsze, czyli o pieniądzach. Zatem plan jest prosty: wdrożyć w każdej polskiej gminie programy kastracji i czipowania zwierząt właścicielskich oraz kotów wolno żyjących.
Co wydarzyło się od Waszego spotkania w Senacie i czy jest jakaś nadzieja na horyzoncie?
Dum Spiro Spero (śmiech – red.). Nadzieja jest dopóki żyjemy, ale ja bym chciała znacznie wcześniej rozwiązać problem bezdomności. Po Senacie skontaktowaliśmy się z Panem Piotrem i kilka razy spotkaliśmy, żeby omówić podstawowe możliwości i założenia. Początkowo niezbyt zgadzałam się metodą, o jakiej mówił Pan Piotr Kłosiński, bo wiedziałam że będzie to droga trudniejsza i dłuższa, ale koniec końców doszliśmy do porozumienia i uznaliśmy, że najlepszym rozwiązaniem będzie certyfikacja hodowli, co znacząco podniesie jakość hodowli, a tym samym dobrostan zwierząt i uruchomienie krajowego funduszu przeciwdziałania bezdomności, którego beneficjentami będą gminy.
Powiedziałaś na swoim filmie mocne słowa. Niewygodne. Wyliczyłaś środowiska, którym może nie podobać się ograniczenie bezdomności psów i kotów. Kto to jest i dlaczego?
Zacytuję tu doktor Dorotę Sumińską i jej wypowiedź z reportażu, który zrobiłam kilka lat temu „Schroniska, które nie chronią”. Powiedziała wówczas, że „problemem bezdomnych zwierząt jest to, że one są. A dopóki są każdy, absolutnie każdy może na nich zarobić pieniądze”. Wyobraźmy sobie, że do schroniska prowadzonego przez prywatnego przedsiębiorcę trafia z 50 gmin, w każdym roku 1000 psów. Za każdego psa ten przedsiębiorca pobiera jednorazową opłatę (nielegalną zresztą) przykładowo w wysokości 3000zł. Daje to kwotę rocznie 3 miliony złotych! W interesie przedsiębiorcy jest zatem zawarcie umów z jak największą liczbą schronisk. W jego interesie również jest jak najszybsze pozbycie się tych psów ze schroniska (bo przy jednorazowej opłacie im dłużej pies przebywa w schronisku, tym mniej pieniędzy zarobi przedsiębiorca), a najlepiej jeśli te zwierzęta są nie zaczipowane i nie wykastrowane, bo wtedy jest ogromna szansa, że urodzą kolejnych klientów w postaci szczeniąt i kociąt lub kiedy znowu się zgubią i wtedy przedsiębiorca ponownie pobierze opłatę z gminy. Perpetuum mobile. Złoty, niekończący się interes, co potwierdzają raporty Najwyższej Izby Kontroli z których wynika, że zaledwie 30 proc. zwierząt wydawanych do adopcji z polskich schronisk, jest wykastrowanych pomimo ustawowego obligatoryjnego obowiązku kastracji zwierząt w schroniskach.
Gdybyś miała wyliczyć największe patologie w schroniskach, co byś wymieniła? Mówiłaś kiedyś o psie, który zarobił na jedno schronisko ponad 40 tysięcy złotych…
Tak, to było miasto Rawa Mazowiecka. Mam ulubione pytanie, które zadaję wszystkim samorządowcom od radnych po prezydentów. Co jest tańsze? Zapłacić z kasy gminnej 100zł za zaczipowanie i 600zł za kastrację suczki posiadającej właściciela czy zapłacić 42 000zł (tak, czterdzieści dwa tysiące złotych) za 13 lat pobytu w schronisku w Wojtyszkach suczki, której właściciela nie da się zidentyfikować? Odpowiedź jest chyba oczywista.
Co musi się stać, by politycy i samorządowcy zrozumieli, że walka z bezdomnością zwierząt nie musi być donkiszoterią?
Po pierwsze, zarówno politycy jak i samorządowcy muszą zrozumieć, że pomimo, że w skali budżetu kraju to niedużo, dla Polaków wydawanie rocznie 250 milionów złotych na hycla i schroniska-mordownie to marnotrawienie pieniędzy podatników. Po drugie, dopóki nie będzie można w żaden sposób ukarać urzędnika czy polityka za błędnie podejmowane decyzje – oni nadal będą takie podejmować i nadal będą marnować pieniądze z naszych podatków. Po trzecie, podjęcie tematu zwierząt domowych wymaga i odwagi i kompromisu; otwartego umysłu i umiejętności współpracy ponad podziałami. Naprawdę wieś nie musi się już kojarzyć z psem uwiązanym do beczki czy starej lodówki czy z wychudłym z chorób kotem. I naprawdę nie ma niczego złego w słowie kastracja – to termin medyczny. I suczka lub kotka nie musi urodzić przynajmniej raz szczeniąt lub kociąt dla jej zdrowia. Mam dość wojny między politykami, rolnikami, hodowcami i organizacjami. Bez względu na nasze upodobania i preferencje wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za los zwierząt i mamy obowiązek (ustawowy, etyczny i moralny) szanować zwierzęta i o nie dbać i zrobić wszystko, żeby nie musiały za niewinność odsiadywać wyroku dożywocia w polskich schroniskach.